poniedziałek, 1 października 2012

czasem trzeba się zgubić, aby się odnaleźć

Październik rozpoczynam z wagą 76,3 kg i masą nowych postanowień.
Waga - cóż mogłaby być niższa, ale ważne, że nadal spada. Przez pierwsze tygodnie diety był taki duży spadek no bo wiadomo - na początku schodzi woda. Ale nie przestanę, nie po to zaczęłam znów, żeby teraz przerwać.

A październikowe postanowienia? Przedstawiają się następująco :

*wstaje rano, bez marudzenia. Żebym później nie latała jak głupia, w panice i złości, że spóźnię się na autobus.
*uczę się biologii i chemii. Na resztę leje, inaczej się nie da. Nie mogę dać się zwariować. Teraz najważniejsze są przedmioty maturalne. Reszta się nie liczy. 
*trzymam dietę - z tym nie będzie problemu :)
*koniecznie i obowiązkowo pamiętam o zrobieniu sobie śniadania do szkoły, żebym nie była zmuszona kupować tych bułek w szkole - które fakt, są dobre, ale mają za dużo sosu kanapkowego .
*basen, rower, jakakolwiek aktywność. Tak z 3-4 razy w tygodniu bym chciała.Przy dużym nawale nauki chociaż 1-2 razy w weekend. 

Tak bardzo zdrowe jedzenie weszło mi w krew. Teraz, jak zjem obiad bez dodatku jakichkolwiek warzyw, mój organizm się buntuje. Jest mi niedobrze i źle się czuje.
Jak czasem patrze w szkole co jedzą moi znajomi to jestem w ciężkim szoku. Same jasne bułki, obsmarowane masłem, kilogramy żółtego sera, gazowane słodkie napoje, drożdżówki, batony.Na obiad kebab, pizza. Mogłabym tak wyliczać w nieskończoność.Niesamowite jest to, że sama też tak kiedyś jadłam! Po powrocie ze szkoły potrafiłam oprócz obiadu zjeść jeszcze paczkę chipsów, czekoladę. Nie mówię, że już nigdy w życiu nie zjem kebaba, batona czy pizzy. Nie dajmy się zwariować. Ale będzie to najwyżej 1-2 razy w miesiącu, a nie raz na tydzień.
Sama jestem sobie winna, za doprowadzenie się do takiej wagi. Nikt we mnie na siłę nie pchał. Pozwoliłam sobie na tyle, to teraz mam. Ta ilość sadła to tylko moja wina - nikogo innego. I to ja muszę pracować, żeby się teraz tego pozbyć. Nikt za mnie nie schudnie.
Śmieszą i przerażają jednocześnie mnie dziewczyny, które zafascynowane odchudzaniem zakładają blogi, mianując się MOTYLKAMI. Planują od razu na dzień dobry tygodniową głodówkę, twierdzą że nie będą jadły, że jedzenie to zło.Chcą być PRO ANA, Ana ich przyjaciółka. Po czym po tygodniu słuch o nich na blogu zanika. Motywacja wygasła? Na motylki, na anoreksje jest jakaś moda? Tak jak na EMO kiedyś, Paktofonikę od niedawna tak teraz na anoreksję? Przecież to straszna choroba. I o co w tym wszystkim chodzi? O pokazanie się? O modę?








P.S. Kocham zapach deszczu.